Propaganda nie może zastąpić dziennikarstwa – WOJCIECH POKORA o manipulacji „Więzi” i „Gazety Wyborczej”

15 lipca 1410 roku doszło do jednej z ważniejszych bitew w dziejach naszego kraju. Oto, jak ogłosił Zygmunt Luksemburski, „wrogowie Chrystusowego Krzyża” sprzymierzeni ze schizmatykami (prawosławni Rusini), poganami (Litwini i Żmudzini), a także innowierczymi „saracenami” (Tatarzy) pokonali przedstawicieli chrześcijańskiego Zachodu, którzy stali w jednym szeregu z rycerzami Zakonu Najświętszej Marii Panny, potocznie zwanymi „Krzyżakami”. Nie, to nie jest zabieg publicystyczny, tak w propagandzie przedstawiono bohaterów bitwy pod Grunwaldem. Siła tej propagandy była tak duża, że jeszcze dwa lata po bitwie Zygmunt Luksemburski szukał chętnych do antypolskiej krucjaty.

 

Wojna propagandowa nie jest wymysłem XXI wieku i niestety, jej pierwszą ofiarą jest prawda. Od razu po przegranej bitwie, Krzyżacy rozesłali na europejskie dwory poselstwa, informując, że oto chrześcijański świat przegrywa z barbarzyńcami i potrzebna jest natychmiastowa pomoc z zewnątrz, by ocalić honor Kościoła. Zapewne zabieg ten by się powiódł, gdyby nie dyplomatyczne działania Jagiełły i udział polskiej delegacji na Soborze w Konstancji, gdzie ostatecznie udowodniono kłamstwo agresorom. To nic, że mieliśmy bezsprzecznie rację i zwyciężyliśmy w boju. Bez sprawnej dyplomacji pod wodzą Pawła Włodkowica (i nieco bardziej dyskusyjnej Mikołaja Trąby), zostalibyśmy wykluczeni z obszaru tzw. cywilizacji zachodniej.

 

Niestety ziarno raz zasiane będzie rosło, gdy trafi na podatny grunt. Do dziś w debacie pobrzmiewają echa krzyżackiej propagandy i zdarza się, że ktoś użyje „średniowiecznych” argumentów w całkiem współczesnej debacie. Jak kilka lat temu reżyser Janusz Kijowski, zabierając głos w debacie o sensie polskich powstań i patriotyzmie, zapytał: co jest porywającego w fetowaniu bitwy średniowiecznej, gdzie azjatycka dzicz starła się z cywilizacją zachodnią? Co za sens wydawania milionów na bitwę pod Grunwaldem?

 

Kłamstwo jako element wojny, dziś nazywanej hybrydową, towarzyszy nam zatem od wieków. I na wieki zaszczepia wirusa wątpliwości. Elementy tej wojny dostrzegamy w większości konfliktów, w które uwikłana była Polska, szczególnie gdy zależało na osłabieniu jej pozycji w Europie. Tomasz Łysiak pisał w jednym z felietonów o tym, jak Rosjanie w XIX wieku rozpętali propagandową wojnę o wizerunek Polski we Francji i Anglii. Zajęli się tym urzędnicy III Wydziału Osobistej Kancelarii Cesarskiej (czyli rosyjskiego wywiadu) instalując w środowiskach emigracyjnych agentów i prowokatorów. Jednym z nich był Julian Bałaszewicz vel Albert Potocki, który pisując pod pseudonimami do rożnych gazet, prowadził sam ze sobą polemiki skłócające środowiska niepodległościowe. To on uczynił w oczach Zachodu szaleńcem Ludwika Mierosławskiego, co zresztą w opinii o Mierosławskim pobrzmiewa do dziś, bo taka łatka przywarła do niego na stałe – nierealistycznego wariata. Co ważniejsze, rosyjski aparat władzy przećwiczył walkę propagandową wykazując jej skuteczność. Dziś ją tylko rozwija i doskonali. Nie wymyśla niczego na nowo.

 

Należy pamiętać, że Kościół niemal za każdym razem padał ofiarą tej samej wojny propagandowej, na równi z naszą państwowością. Walka ta uwidoczniła się szczególnie w okresie komunizmu. To wówczas przekonywano o istnieniu ciemnogrodu i Kościoła postępowego, z którym trzymać powinna intelektualna elita kraju. Wówczas zaprzęgano literatów do wyrażania poparcia do antykościelnych działań, jak w lutym 1953 roku, gdy księża oczekiwali w celach śmierci na wykonanie wyroku, a grupa literatów krakowskich, wśród których była m.in. Wisława Szymborska, podpisała i przekazała władzom rezolucję mającą potwierdzić poparcie społeczne dla „procesu krakowskiego„. Wówczas też stworzono twór zwany „księżmi patriotami”, którzy dla kariery i stanowisk występowali przeciw hierarchii kościelnej.

 

Nie mogę w innym kontekście rozpatrywać ostatnich wybryków redaktorów „Więzi” i „Gazety Wyborczej”, którzy publikują „ewangeliczny list biskupów w sprawie osób LGBT i praw pracowniczych”. Fałszywka ma zwieść czytelników, którzy nie doczytają tekstu do końca (a w przypadku Gazety Wyborczej, nie wykupią dostępu do płatnego serwisu), by dowiedzieć się, że „tekst powstał w reakcji na oświadczenie Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich z 5 lipca 2019 r.” i „w rzeczywistości nie jest to list polskich biskupów, ale tekst napisany przez Bartosza Bartosika, który życzyłby sobie i wszystkim, aby dokumenty polskich hierarchów kościelnych zawierały treści bardziej ewangeliczne, a mniej publicystyczne”.

 

Czemu służy taka publikacja? Zdaniem mecenasa Jerzego Kwaśniewskiego, prezesa Instytutu Ordo Iuris – fałszywka przypomina poziom carskiej Ochrany piszącej „Protokoły mędrców Syjonu”. To mocne oskarżenie, bowiem „Protokoły...” służyły za pretekst i uzasadnienie antysemityzmu na początku XX wieku. Chcę wierzyć, że wybryk wymienionych redakcji, to element „zabawy intelektualnej”, która w żadnym wypadku nie jest dopuszczalna, ale która nie ma jednak na celu uzasadnianie antychrześcijańskich wystąpień. Wpisuje się raczej w szerszy kontekst swoistego „kulturkampfu” i podporządkowywaniu Kościoła doraźnym działaniom politycznym, ale daleko mu do nawoływania do fizycznej eliminacji jego członków.

 

Jednak przyzwolenie na tego typu zabiegi, szczególnie na wykorzystywanie do tego prasy, zasługuje na potępienie i do tego będę zachęcał Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Media nie służą bowiem do „urabiania” postaw obywateli do poglądów ich pracowników i powinny w pierwszej kolejności trzymać się standardów, a nie wyznaczonej przez jakieś redakcyjne kolegium misji. Kłamstwo i manipulacja nigdy nie mogą być elementem pracy dziennikarza, ani misją jakiejkolwiek redakcji. Bez względu na cel i idee, którym mają niby służyć.

 

Wojciech Pokora